sobota, 30 kwietnia 2016

Rozdział 6 Narodziny

Yuki

Razem ze swoim kapitanem i resztą drużyny zmierzaliśmy w stronę celi, w której przetrzymywany był owy więzień. Denerwowałam się trochę, nigdy wcześniej nie byłam tam, a słyszałam, że żandarmeria nas nie lubi, więc różne głupoty przychodziły mi do głowy. W najgorszym razie nas zamkną  podstępem i będą naśmiewać oraz torturować... Dodatkowo jestem kobietą, dziewicą, a w takich miejscach takim osobom złe rzeczy się dzieją. Muszę uważać potrójnie!
Usłyszałam rozkaz, aby zachować nadzwyczajną czujność i wyjąć miecz. Dochodziliśmy już do celi. Pierwszy wszedł Erwin, następnie Mike, a ja za nim. Po wejściu ogarnęła mnie groza. Wszyscy leżeli nieprzytomnie, może martwi, na podłodze. Brakowało naszego więźnia. Nie to mnie jednak przestraszyło. Na podłodze leżał Ian, przyjaciel  z obozu treningowego, całkowicie nieprzytomny, ranny... Myślałam, że zemdleję. Biała jak ściana i na glinianych nogach podeszłam do niego. Patrzyłam na niego i nie mogłam się  ruszyć. Ian, osoba, która nigdy nie zamierzała ryzykować swojego życia w walce z tytanami, leżała tu martwa. Przede mną jakby znikąd pojawił się dowódca. Nieprzytomnie patrzyłam jak sprawdza czynności życiowe. Jakby czekając na wyrok, który miał zaraz zapaść. Słyszałam bicie mojego serca, każda sekunda przeciągała się w nieskończoność. Czas się dla mnie zatrzymał. To była istna tortura. Dźwięk przedarł się z tej próżni jaka mnie w tamtej chwili otaczała.
- Czy on...- to był mój drżący, słaby głos. Ledwo co rozpoznałam. Przerażenie wypełniało mnie w całości. Czas znowu ruszył.
- Spokojnie, Yuki. Żyje.  Ty- wskazał na jednego żołnierzy- wezwij pomoc. Raczej nic nie zagraża ich życiu, ale nie zaszkodzi się upewnić - jeszcze raz spojrzał na mnie i powiedział- za wcześnie na łzy, żołnierzu. Nie umarł, więc o co chodzi? W walce z tytanami będzie ginąć niezliczona ilość twoich towarzyszy. Jesli nie możesz tego zaakceptować, to lepiej odejdź- te słowa bolały. Jak dotąd nigdy jeszcze o tym nie pomyślałam. Rozważałam swoją własną śmierć, byłam na nią przygotowana, ale nigdy nie brałam pod uwagę innych. Utrata towarzyszy to ból, który zostaje do końca naszego życia. Uświadomienie sobie tej rzeczywistości bolało... Nie zamierzałam się jednak poddać i otarłam swoje łzy.
- Zrozumiano sir!- Erwin zaszczycił mnie tylko jednym spojrzeniem i powiedział:
- Yuki i Andrew zostają, aby się nimi zaopiekować. Jeśli zginą, żandarmeria oskarży nas- nastąpiła chwila ciszy. Nikt nie miał co do tego wątpliwości - Reszta idzie ze mną. Musimy złapać zbiega - bez niepotrzebnego kontynuowania wyszedł, a reszta zwiadowców razem z nim. Zostałam tylko ja, Andrew, Ian i dwójka nieznanych mi żandarmów. Bez słowa uklękłam przy moim byłym koledze z klasy i z całych sił starałam się mu pomóc.


Farlan


Kap, kap, kap....
Kropelki wody, substancji o trzech twarzach, raz zimnej, raz niewidocznej, były w tej chwili jedynym źródłem dźwięku. Pokryte pleśnią, mchem i nie wiadomo czym jeszcze ściany były strażnikiem na spółek z metalowymi drzwiami i ciężkimi kajdankami . Właśnie tutaj znajdowała się nasza cela, moja i Isabel. Szczerze odwykłem od brudnej podłogi, szczurów, wszelkiej maści pająków i  robactwa. W domu, w którym mieszkał Levi, nie było miejsca dla tego typu rzeczy. Nasz niekoronowany dowódca nigdy by na to nie pozwolił. Właśnie, to nasza wina... To przez nas go złapali. Isabel bardzo źle to przeżyła. Co gorsza widząc jej reakcję powtarzali jej to co chwilę i za każdym razem. Bezbronna Isabel krzyczała tylko, że ich zabije jak tkną Levi'ego. Niestety, rzeczywistość była inna. Nie mamy ani siły, ani szczęścia, ani nawet nadziei, aby uciec. Sam nie mogę w to wszystko uwierzyć. Oni byli tam przed Levi'm! Znali nas adres, więc i tak byliśmy już spaleni. Nic nie daliśmy radę zrobić. Isabel była pewna, że to wyżej wymieniona osoba i natychmiast otworzyła drzwi zanim zdążyłem ją powstrzymać. Otoczony dom, nieuzbrojeni domownicy i brak możliwości wykonania planu awaryjnego. Innymi słowy bez szans. Później pojawił się Levi, ale nawet zaskoczony z pomocą tego sprzętu pokonał ich. Pokazał swoją siłę, by się poddać. Dla nas, abyśmy przeżyli. To takie niesprawiedliwe!
Nagle usłyszałem hałas upadających nieprzytomnie ciał. Osoba za to odpowiedzialna była coraz bliżej, a krzyki pokonanych żołnierzy i strzałów coraz głośniejsze. Nagle ustały tuż przy naszej celi. Zamarłem i spojrzałem na Isabel. Nadal była nieprzytomna po ostatnim przesłuchaniu. Jak ja mam ją ochronić? Osoba na zewnątrz nie przejmowała się raczej moimi uczuciami. W ciągu chwili wyważyła drzwi. Mentalnie przygotowałem się chociaż na próbę obrony, poddanie się bez walki nie obroni mojego życia ani Isabel. Właśnie w tym momencie wszystko się zmieniło. Tą straszną osobo był Levi! Kamień spadł mi z serca i ledwo powstrzymałem łzy.
-Levi! Przyszedłeś po nas!?- bez słowa spojrzał najpierw na mnie, potem na Isabel i jego źrenice raptownie się rozszerzyły. Był zły.  Widziałem w jego oczach żądze mordu, ale nic nie powiedziałem. Uparcie nadal byłem szczęśliwy i nagle uczucie to zniknęło. Co teraz zrobimy? Levi jakby wiedząc co chodzi mi po głowie powiedział:
-  Biorę Isabel na ręce, a ty postaraj się nie zgubić tego- w tym momencie podał mi trzy sztuki sprzętu do trójwymiarowego manewru- będą nam bardzo potrzebne, aby przeżyć- nic nie powiedziałem. Nie miałem lepszego pomysłu, prawie się poddałem. Zaufam mu jak zawsze. Wszystko byle się stąd wydostać...
Szedłem za nim cały czas. Nikogo nie spotkaliśmy, co by znaczyło, że zabezpieczył już drogę ucieczki. Niesamowite i niemożliwe zarazem. Jak on poznał plany tego miejsca? Jak był w stanie z taką łatwością korzystać z tego sprzętu? Nie znam odpowiedzi. Koniec końców nie rozmawialiśmy przez całą drogę. Wyszliśmy i nikt nas nie zatrzymał. To był koniec. Jesteśmy wolni...

Farlan szedł za mną nieprzytomnie, a Isabel była w tym stanie realnie od jakiegoś już czasu. Martwiłem się o nią, ale nie było czasu do stracenia. Po unieszkodliwieniu takiej liczby ludzi z żandarmerii, że na pewno wyślą za nami pościg. Nie jestem jednak taki głupi. Zanim zacząłem naszą ucieczkę przypomniałem sobie parę miejsc, gdzie można by się ukryć. Właśnie tam zmierzamy, ale najpierw musimy się jakoś zakamuflować. Na początku szukałem jakiś pożytecznych rzeczy łatwych do skradzenia, ale nic takiego nie było. Postanowiłem więc coś wymienić. Jednemu z żołnierzy przez przypadek zabrałem łańcuszek prawdopodobnie złoty i zamierzam się go pozbyć. Nie ukradłem go specjalnie, zaczepiłem rękojeścią miecza w czasie walki i wpadł mi do kieszeni. Fart czy pech? Jeszcze nie wiem.
Pierwszy lepszy stragan jaki znalazłem okazał się fiaskiem. Nie zwracałem nawet na niego uwagi. Następny był bardziej interesujący, ale odpuściłem. Sprzedawca był zbyt chciwy i chciał łańcuszek prawie za darmo. Naiwniaka niech szuka gdzie indziej. O trzecim i czwartym nie będę nawet wspominać. Dopiero piąty miał i prowiant i odpowiedni sprzęt. Oddałem łańcuszek, zabrałem co moje i wyszedłem. Czekała nas długa droga. Na szczęście udało nam się wyjść z muru Sina zanim zaczęli nas szukać naprawdę. Prawdziwe wyznanie jednak przed nami. Udajemy się do Trostu.


Ian

Śniłem. A przez ten sen, tę krwawą masakrę sprzed kilku dni, przebijały się do mnie głosy.  Należały do różnych osób, miały inne tonację  i nastawienie. Ich znaczenie jednak do mnie nie dochodziło. Były puste, a jednak bardzo mi pomagały. Dzięki nim wiedziałem choć nie od początku, że to nie rzeczywistość  i zacząłem odzyskiwać świadomość. Jednak przedtem jakby przez mgłę zobaczyłem nieznaną mi postać. Miała czerwone oczy, zdradliwie się uśmiechała i otaczała ją ciemność. "Czy to może być..." Nie dokończyłem swojej myśli. Owa postać powiedziała tylko, że nie jest tu dla mnie i nie mogę o niej wiedzieć... Co to znaczy?
 Pierwsze co zobaczyłem po obudzeniu to biel. Sufit był bardzo biały... Jeśli to był sufit. Rozejrzałem się powoli dookoła i zrozumiałem. Byłem w szpitalu. Czułem jednak ciężar, jakby coś się o mnie opierało. To była głowa osoby, Yuki. Wyglądało na to, że musiała się o mnie martwić... Tylko dlaczego? Nic nie pamiętam... Co się stało? Przypomnij sobie!
 Szedłeś razem z kolego po fachu pilnować jakieś gnidy i wtedy...
Co się stało? Przypomnij sobie!
 On uciekł! Był taki silny... Pokonał nas w kilka sekund.
Co jeszcze? Dlaczego żyjesz?
Spojrzał na mnie. Nie z nienawiścią, litością czy innym rodzajem złości. To był smutek zmieszany z obojętnością na moje istnienie. I wtedy zwyczajnie wyszedł. Nie dobił nas...

            Nie mogłem sobie tego wyobrazić... Skoro ma taką moc, to mógł nas wszystkich zabić od samego początku... Czemu tego nie zrobił? Muszę to wiedzieć. Nie boję się już, nie chce się bać. Pójdę dalej bez strachu, zrobię wszystko, aby go złapać i otrzymam odpowiedź. Już spojrzałem śmierci w oczy, nic mnie nie wystraszy. Kto by pomyślał, że jeszcze wczoraj bałem się go pilnować, a dzisiaj chce go złapać? Jaka ironia losu. To ty dałeś mi siłę, ty będziesz tego żałować, obiecuję.


Autor


W tym momencie obudziła się Yuki, zmęczone oczy uniosła na Ian i spotkała jego spojrzenie. Na początku się ucieszyła, a później przeraziła. Strach wypełnił ją, gdyż zamiast ukochanego przyjaciela, z którym zawsze się droczyła, zobaczyła całkiem inną osobę. W tej chwili narodził się nowy potwór. 

Rozdział czwarty, nie piąty... Nie! To już szósty. Ten czas to jednak szybko leci. Rozdział jest dla maturzystów, nie poddawajcie się teraz i idźcie naprzód ( chodź wątpię szczerze, aby jakiś to czytał ) W tej chwili oglądam Durarara, czekam na nowy chapter AoT i cieszę się z długaśnego weekendu ( ludzie, ponad tydzień mamy wolne, my, licealiści, toż to świętą :) ) Pozdrawiam raz jeszcze i biorę się za dokończenie tworzenia zakładki postaci :)

piątek, 22 kwietnia 2016

Rozdział 5 Więzienie



Levi

Nagle poczułem jakby ktoś polał mnie wodą. Nie chciałem jednak otworzyć oczu. Byłem na to zbyt zmęczony. Po chwili pojawił się ból w okolicach twarzy. Nie był ogromny, nie było żadnych przeszkód, abym go wytrzymał. Jak na złość zaczął się jednak powtarzać w różnych częściach mojego ciała. Najpierw na plecach, potem w miejscu występowania nerek i wątroby. Komuś naprawdę zależy, abym się obudził.
  Wracając do tematu, to wpadłem w kłopoty. Ciekawe czemu jeszcze żyję? Żandarmeria to banda tchórzy, ale umie kopać leżącego. To im wychodzi najlepiej. Tymczasem wydaję mi się, że się nie starają... Pewnie mają za zadanie mnie zmiękczyć zanim przyjdzie ktoś na przesłuchanie. Jakoś im się to nie udało. Nawet w mojej celi pili alkohol i zasnęli po zaledwie kilku godzinach. Przez nich i ja się zdrzemnąłem. Dopóki nie dowiem się, gdzie trzymają Isabel i Farlana, nie ucieknę. Nie jest to możliwe bez rozmowy z nimi niestety. Postanowiłem w tym wypadku łaskawie otworzyć oczy i spojrzeć moim prześladowcom w twarz. Wiedziałem, że zaczną walić mocniej, ale nie potrafiłem powstrzymać mojego pogardliwego spojrzenia.
Twarz pijanego żandarma zrobiła się purpurowa od złości, krzyknął do swojego koleżki, aby tu podszedł i przytrzymał na chwile bat. Ten początkową marudził, ale znał kolegę dobrze i postanowił zrobić mu przysługę w postaci częściowego wypełnienia swoich obowiązków. Purpurowy zaś zamachnął się i uderzył mnie w twarz. Niestety pożałował tego prędko. Byłem twardszy od jego uderzenia, co mówiło, że albo on jest słaby, albo ja za silny. Co ciekawsze to obie były prawidłowe. Fiolet zgiął się w pół i zaczął zwijać się z bólu. Według mnie to przesada... Niestety, też trochę to odczułem. Nieukazany ból świdrował mój lewy policzek. Nie byłem jednak aż tak miękki, aby to okazać. Żandarm zaś pamiętając swoje doświadczenia postanowiła kontynuować z batem i lewą ręką. Prawa na jakiś czas na nic mu się nie przyda, złamał nadgarstek. Jego złość była jednak na tyle wielka, że zamiast odpocząć postanowił "pracować". W mojej głowie zaś zrodził się plan.

Ian

Akcja sprzed kilku dni nadal była przed moimi oczami. Śniła mi się za każdym razem, gdy próbowałem spać. Bezsenność to mój nie jedyny problem. Zostałem przydzielony, aby dzisiaj go pilnować, tego zabójcę! Dlaczego jeszcze żyje? Czemu go nie zabili? Co jest powodem, dla którego nie pomścili swoich towarzyszy!? Jego umiejętności? Ktoś taki nie może przecież zostać żołnierzem! Słyszałem, że pan Neath przekaże sprawę i jej szczegóły swojemu przełożonemu. Podobno mam mu asystować do końca sprawy, a później zdecydują co dalej. Chcą mnie awansować? Za co? Za patrzenie jak on bez najmniejszych zahamowań czy trudności niszczy nas i zabija naszych towarzyszy! Za naszą bezczynność i niemoc względem jednego bandyty? Przed oczami mam widok krwi, śmierci...
W zwiadowcach to norma, zobaczyłem ich po wszystkim. Widzieli widok tych trupów i nawet nie zareagowali... Oni nie są ludźmi. Człowiek nie mógłby tak lekko tego wszystkiego przyjąć. Wyrzekli się już swojego człowieczeństwa. Czy ona również się taka stanie? Zawsze była dziwna, czasami chłodna, ale zwykle bardzo uczuciowa. Czy to o tym próbowała mi powiedzieć Anabel w czasie naszej rozmowy?

               Po mojej kolejnej kłótni z Yuki  o jakiś głupich zwiadowców postanowiłem się już do niej nigdy nie odzywać. Kontynuowałem te postanowienie przez kilka dni. Moi znajomi śmieli się, że małżeństwo się pokłóciło, a to mnie jedynie irytowało. Nigdy bym się nie ożenił z samobójcą. Jednak ktoś próbował nas pogodzić, a była to Anabel.
- Witam- jak zwykle ten chłodny ton, zero emocji czy uśmiechu. Pojawiał się jedynie, gdy rozmawiała z Yuki.
- Hej- nie wiedziałem jak z nią rozmawiać - Czegoś ode mnie chcesz?
- Przestań gniewać się z Yuki-chan i rozmawiaj z nią dopóki możesz- wtedy nie rozumiałem o co jej chodzi.
- Nie wiem, o czym ty mówisz, ale jak nie masz mi nic ważniejszego do powiedzenia, to będę już szedł- odwróciłem się z zamiarem odejścia, ale jej mała rączka złapała mnie w dość silnym uchwycie. Nie wiedziałem nawet, że ma tyle siły.
- Jak dołączy do zwiadowców, to już nie wróci - wiem, że większość umiera na pierwszej misji, ale dlaczego zakłada, że na pewno tak będzie? - Nie ważne, czy przeżyje, czy nie, Yuki-chan jako znamy umrze na zawsze, więc ciesz się nią dopóki możesz- jej spojrzenie było zabójcze, jej ton głosu upewniał mnie, że w to wierzy, więc aby nie powodować niepotrzebnie kłótni potaknąłem głową i poszedłem się pogodzić. Udało się to dopiero po licznych przeprosinach, fochach i przysługach z obu stron.

Teraz to rozumiem. Oni akceptują śmierć, aby przeżyć. To przerażające i okropne zarazem. Nie potrafię tego zrobić, nie potrafię sobie tego wyobrazić... Ale czy ja właśnie nie robię to samo, co oni? Nie próbuje przetrwać i zapomnieć??

Neath

Gabinet kapitana Ackermana nie należał do moich ulubionych miejsc.  Znajdował on się w miejscu dla większości ludzi nie znanym. Mimo wszystko kapitan służy tuż pod rodziną królewską. Nikt nieproszony nie może go znać. Ostrożni zapukałem i słysząc zaproszenie wszedłem.
 Jego biuro było takie jak on. Uporządkowane pod kilkoma względami, a cała reszta walała się bez żadnego znaczenia. Wystrój na pierwszy rzut oka był jak każdego wyzej postawionego żołnierza.  Ten jednak skrywał znacznie więcej tajemnic.  Mimo że dla kogoś zwykłego nie ma tu nic nadzwyczajnego, to osoby znające się na życiu widziały tu tylko magazyn z bronią. Kapitan mógł nas zabić z prawie wszystkiego, co tutaj się znajdowało nie uwzględniając niezliczonej ilości pochowanej broni. Przestałem się oglądać, aby nie wyglądało to podejrzanie i  zasalutowałem.  Po zobaczenia znaku spocznij zacząłem mówić:
- Schwytaliśmy złodzieja z podziemi, ale mieliśmy z nim nie lada problem. Zabił dziesięciu naszych ludzi w czasie walki, a ponad dwudziestu ciężko poranił- zatrzymałem się na chwilę i widząc jak kapitan mi pozwolił na dalszą rozmowę zacząłem kontynuować- Jego manewr był wyśmienity i w znacznym stopniu wyprzedzał umiejętności nasze i zwiadowców. Uciekł nam mimo ich pomocy. Udało nam się go pojmać przez zaszantażowanie życiem jego przyjaciół. Poddał się prawie natychmiastową, więc mogę wnioskować, że dobrze rozumie sytuację i bardzo zależy mu na jego towarzyszach. W tej chwili został zamknięty w więzieniu i przesłuchują go moi ludzie.
Na tym skończyłem swój raport. Kapitan wyglądał jakby się nad czymś zastanawiał.
- Jak ma na imię? - takie proste pytanie, a takie nieprawdopodobne... Jego siła tak bardzo go zainteresowała?
- Niestety jeszcze nic nie wiemy, mam zamiar za chwilę przesłuchać jego przyjaciół- Kapitan wyraźnie się  nad czymś zastanawiał. Zaczęło mnie to intrygować...
- Rozumiem, możesz odejść - powiedział patrząc  mi prosto w oczy. Wtedy zobaczyłem w nich iskrę i wiedziałem, że dowiem się jej znaczenia. Skinąłem jednak głową i wyszedłem bez słowa. Nie jest to ani czas ani miejsce.

Ian

Przerażanie, wściekłość, żal, furia, smutek, strach…
Te uczucia towarzyszyły mi w drodze do miejsca, gdzie był przetrzymywany nasz wyjątkowy więzień. Miałem go pilnować i spróbować zmusić do gadania razem ze starszym ode mnie zarówno stopniem i wiekiem żandarmem o imieniu Yashamaru. Nie wyglądał na specjalnie przejętego, widać było ogromny spokój i brak jakiegokolwiek zainteresowania. Dla mnie każdy krok jest niezwykle trudny. Nie rozumiem, czym tak bardzo się różnimy?
Właśnie w tej chwili doszliśmy do celi. Buło to najbardziej obskurne, najmniej lubiane i przeznaczone tylko dla najgorszych miejsce.  Metalowe drzwi stały tuż przede mną. Wahałem się. Widząc to mój towarzysz otworzył je za mnie. W środku było troje ludzi. Z jednego z nich leciała krew strumieniami. To była krew jednego z żołnierzy, a drugi był najwyraźniej nieprzytomny. Nad nimi stał więzień. Usłyszałem tylko:

- Czyli nic więcej nie wiecie? Jesteście beznadziejni, ale cóż, tak bywa. Miło wiedzieć jednak, że są tutaj.  W każdym bądź razie wygląda na to, że mamy towarzystwo. Niestety śpieszy mi się, więc…- w jednej chwili pojawił się przy mnie, poczułem silne uderzenie, a świat dookoła pogrążył się w ciemności…


Rozdział piąty spóźniony, ale dzięki przypomnieniu przez Hanie dokończony i opublikowany :) Powód opóźnienia: nowe anime, które polecam Fate/ stay night Ultimated blade sword; Owari no seraph i Fate/ zero ( każdy ma dwie serie :D ) Dziękuję za uwagę i do zobaczenia :D Przy okazji jak macie mi coś do polecenia, to bardzo proszę <3  Pozdro <3 <3 <3

sobota, 9 kwietnia 2016

Rozdział 4 Taniec ostrzy



Levi


Miałem kilka sekund na unikniecie strzału. Niestety nie udało mi się to w pełni i zostałem draśnięty w lewe ramię. To był ten sam żołnierz, co wcześniej, ale tym razem prawie trafił. Lepiej nie dać mu szansy na trzeci strzał. Ważniejsze jest to, iż nie wiem, gdzie są Farlan i Isabel. Zostali złapani, a może uciekli? Mam nadzieję, że to drugie. Zanim się jednak obejrzałem z kilku zaułków wypadła żandarmeria... Ta sytuacja mi coś przypomina, a dokładniej to konfrontacje z Kennym... Cholera, mogło być lepiej . Na szczęście ci tutaj muszą korzystać z mieczy na sprzęcie trójwymiarowym, co praktycznie daję mi zwycięstwo. Nie żebym miał przegrać w innej sytuacji.   
Zręcznie unikam ataku jednego z nich z lewej strony i w czasie wymijania unieszkodliwiam poprzez przecięcie mięśni nóg. Nie będzie mógł przez długi czas chodzić, a co dopiero walczyć. Ten sam los spotyka kolejnych żandarmów. Są wobec mnie bezsilni. Z łatwością blokuję jednego z nich, biję drugiego i tnę trzeciego. Z boku wygląda to jak taniec ostrzy, każdy ruch  kończy się sukcesem i ci, którzy nie nadążają, kończą w objęciach śmierci. Nie będę udawał, że jestem z tego zadowolony, ale muszę uciec i ich znaleźć. Wszystko jest jakby w spowolnionym tempie. Każde ciecie, każdy atak, każdy unik... Czuję je. Kolejny żołnierz strzela, odbijam kulę mieczem i trafia ona strzelca w głowę. Chłopak był jeszcze młody, w oczach miał łzy. Bał się i miał czego. Mimo to nie zawahałem się, zabiłem go, mimo że nie chciałem...
 Kolejni stanęli mi na drodze. To byli zwiadowcy z Erwinem na czele! Nie chce ich zabić. Dosyć tego . Rozbiłem już wcześniej ich formacje z tyłu i miałem wystarczającą czasu na ucieczkę. Zaczynam manewrować, unikam strzałów, odbijam się od komina, od ściany budynku i od murku. Nie zatrzymuję się. Zwiadowcy się jednak nie poddają. Na szczęście  znam ich formacje. Obędzie się bez zbędnych ofiar. Kilka uników, unieruchomienie odpowiedniego z nich i formacja ma dziurę. Przechodzę przez nią, uciekam im. Omijam kolejne budynki, ludzi i stragany. Przechodzę przez kolejne zaułki. Jeszcze parę manewrów i odwracam się do góry nogami. Patrzę, co się dzieje za mną. Zgubiłem ich. Chyba. Teraz wystarczy, że znajdę Farlana i Isabel. Niestety moja radość jest przedwczesna.
Słyszę hałas, odwracam się i widzę, nie widzę... Słyszę głos z daleka:
-Miło mi cię poznać, naprawdę jesteś niesamowity, ale chyba czegoś nie przewidziałeś...



Neath


Po wypowiedzeniu tych słów mogłem liczyć tylko na to, że dba o swoich towarzyszy. Nikt z nas... Nie, w żandarmerii, a może i we wszystkich korpusach nie jest tak silny. Może kapitan Ackerman dałby mu radę, ale jak teraz ucieknie, to koniec.
- O czym ty do cholery mówisz?- to pierwszy raz, gdy słyszę jego głos. Można w nim wyczuć siłę... Naprawdę chce go złamać!
- Mamy twoich przyjaciół- złodziei. Oczywiście jeśli się mylę , to ich głowy wylądują za chwilę pod twoimi stopami- nie powiem, że nie czerpałem z tego radości. Cholernie mnie to cieszyło. Właśnie jego brak odpowiedzi potwierdził, że mimo swojej siły nie jest wstanie wygrać. Jednak naszą szale przechyliła głośna wypowiedź jednej z dwójki pochwyconych!
- Uciekaj, bracholu, nie martw się o nas i WIEJ!!!- nie mogłem prosić o więcej, mina tego drugiego tylko upewniła mnie co do zgodności.
Nagle stało się coś, czego mimo wszystko się nie spodziewałem. Wyszedł on naprzeciwko nas z wysoko uniesioną głową.  Tak naprawdę to był pierwszy raz, kiedy go widziałem. Młody, dość niski o kruczoczarnych włosach w całkiem niezłych ubraniach ( widać, że złodziej) z przerażającym spojrzeniem. Taki był nas oprawca, nawet po poddaniu jego wzrok nie złagodniał, a wręcz był jeszcze bardziej intensywny. Prawdopodobnie w tej chwili wymyślał swoją zemstę. Nasi przystawiali spluwy do głów jego przyjaciół, dla których się poddał. Nic na nich nie mamy, więc zostaną aresztowani  za kradzieże, tak prowizorycznie. Jego czeka inny los. Obserwowałem jak moi ludzie ze strachem w oczach go rozbrajają i zakuwają w kajdany. Nie powiem, to na pewną będzie dobrze świadczyć o Żandarmerii. Złapaliśmy mimo wszystko jednego z największych i najsilniejszych złodziei w podziemnym świecie.


*

Yuki

Zawsze chciałam być zwiadowcą tak jak mój tata, Isao Okazaka. Niestety zginął, kiedy miałam rok. Został pożarty przez tę potwory, tytany. Praktycznie go nie pamiętam , ale ten pociąg do zobaczenia zewnętrznego świata został mi przekazany w genach. Podobno moja babcia też była zwiadowcą. To już rodzinne.
Moja mama, Kyoko, przez całe życie starała się wybić mi to z głowy, ale jej się nie udało. Był jednak jeden warunek: Na trening pójdę dopiero jak skończę lat szesnaście. Usprawiedliwiała się tym, że chce spędzić ze mną trochę więcej czasu. Znałam jej cierpienie, chciała abym była przy niej. Tęskniła za tato, ale nigdy nie wypomniała mu, nawet w złości, że zginął w taki sposób. Nie gniewała się za to, że był zwiadowcą. Zawsze go wspierała.
Mama sama w sobie była okolicznym lekarzem. Podobno kiedyś mieszkała w murze Sina. Zostawiła jednak rodzinny dom i jego bogactwa dla taty.  Dziadek nigdy jej tego nie wybaczył. Miała wyjść za jakiegoś arystokratę, ale miłość była dla niej ważniejsza niż wszystko inne. Wybrała biedniejsze i znacznie skromniejsze życie. Nigdy nie marudziła. Tylko raz widziałam, aby płakała. Było to kiedy skończyłam szkolenie i oznajmiłam, że od dziś jestem w zwiadowcach. Z jej ust usłyszałam tylko, że jestem taka jak ojciec. Po chwili przytuliła mnie i nie puściła przez pewien czas.
W tej chwili jestem w oddziale Erwina Smith'a. On nie jest zwykłym człowiekiem. Ma niesamowite zdolności przywódcze i potrafi przewidzieć więcej niż inni. Jest też świetnie wyszkolony i świetnie posługuję się manewrem. Inny z moich kolegów z drużyny jest Mike Zacharius, zastępca dowódcy. Ma niesamowite zmysły, w szczególności węch. Można powiedzieć, że jest jednym z lepszych w korpusie. Ostatni z bardziej znanych mi towarzyszy to Andrew Jackson. Jest całkiem niezły w walce mieczem, ale ma małe problemy z sprzętem trójwymiarowym. Znam go, bo byliśmy razem w korpusie treningowym. Szczerze, jest to powierzchowna znajomość. Resztę dopiero będę poznawać i szczerze nie pamiętam nawet ich wszystkich imion. To trochę żałosne, ale mam słabo pamięć do imion. Nigdy jednak nie zapominam twarzy.
 Nikt z moich znajomych tu nie dołączył. Zdanie Ian'a znałam już dawno i często się z nim sprzeczałam, aby przestał źle mówić o zawiadowcach. Nie potrafił mnie zrozumieć. Anabel za to zawsze  wspierała mnie wspierała we wszystkim, ale za bardzo bała się pójść w moje ślady. Pochodziła z Shinganshiny i często widziała powracających żołnierzy. Nie chciała tak skończyć. Nikogo nie będę namawiać, to tylko moja decyzja, a taką trzeba podjąć samemu. Reszta z moich znajomych albo mnie lubiła, albo ignorowała. No był jeszcze Marco... ( wiadomość od autorki: to nie TEN Marco ) Pewnie już o mnie nie pamięta. Większość dziewczyn, które spotkał, zakochały się w nim bez wzajemności i później cierpiały z tego powodu. Cześć zniosła to dość dobrze i szybko się podniosła. Inni wpadali w depresję. Ja należałam do grupy drugiej, jak matka kiedyś cierpię z miłości. Na szczęście w czasie mojego ostatniego spotkania gdy mama przestała mnie trzymać w uścisku zapytałam o radę. Zaśmiała się serdecznie i powiedziała, że nie ma. Trzeba odchorować. I odchorowałam. Zostałam z postanowieniem, że już nigdy się nie zakocham.
Tak mniej więcej wyglądało moje życie jako zwykłego człowieka, który aspiruję do bycia żołnierza. Teraz będzie to życie zwiadowcy. Pełne niebezpieczeństw i prawdopodobnie skończy się moją szybką śmiercią, ale nie żałuję. Mimo wszystko zobaczę świat za murami tak jak tata.
Ogólnie to w tej chwili siedzę w miejscu zebrań mojego oddziału. Jak zawsze przyszłam wcześniej. Za to mój dowódca przyszedł na czas. Mogłabym nawet stwierdzić, że był dokładny co do sekundy. Przerażające poczucie czasu, otoczenia i ludzi. Z nim wszedł Mike. Nie był uśmiechnięty, co mnie nie zdziwiło. Po ich minach twierdzę, że coś się stało. Po chwili wszedł zziajany Andrew i reszta drużyny. Musiał zapomnieć o spotkaniu, to takie typowe. Erwin się uśmiechnął i zaczął swoją przemowę:
- Miło, że wszyscy tu jesteście. Przejdźmy więc do rzeczy- to takie typowe z jego strony, wszystko bez owijania w bawełnę, a najważniejszych rzeczy i tak nie powie- Żandarmeria złapała jakiegoś bandytę. Podobno jego umiejętności są wybitne- skoro tak, to dlaczego żandarmeria go złapała?- Zabił wielu i zranił jeszcze więcej. Poddał się po dowiedzeniu o złapaniu jego towarzyszy. Podobno był świetny w używaniu 3DG. Jeśli wierzyć świadkom był lepszy nawet od naszych weteranów. Dowódca Keith postanowił walczyć o jego przyłączenie się do Zwiadowców- jakiś złodziej w tym korpusie? Co to za pomysły? Czy oni już całkiem oszaleli!?- Zgadzam się z jego opinią, jako jeden z niewielu zwiadowców zostałem wezwany z wsparciem, ale zanim cokolwiek zrobiliśmy, on uciekł. Dopiero później się poddał. Jego umiejętności przydadzą się w walce z tytanami- Nie mogę w to uwierzyć... Oby nie skończyło się na tym, że Ian miał rację...- Zapomniałem dodać, że żandarmeria również go chce i ma do tego pierwszeństwo ze względu na to, że go złapali. Wiem też, że może wam się to nie podobać, ale ta decyzja jest podjęta tylko dla dobra ludzkości. Dziękuję, to wszystko, możecie się rozejść.

Po usłyszeniu tych słów wszyscy zasalutowaliśmy, a Erwin z Mike opuścili pokój. Nigdy nie wiem, co oni tak naprawdę myślą. Dodatkową ta sprawa z tym bandytą... Jest całkiem popularny, czyż nie? Zabił lub zranił paru żandarmów, więc jak wpadnie w ręce żandarmerii, to  długo nie pożyjesz.  Zakładamy więc, że przeżyje do procesu, co? Nie jestem tego taka pewna.


Rozdział numer cztery już za nami, miło było, ale się skończyło. Levi ma o co mieć do mnie za złe, ale nie może się odezwać, bo jest w więzieniu.
 Przy okazji mamy ( my znaczy fani SnK) taki dylemat, że zgodnie z ostatnim chapterem mangi naszym bohaterom nie idzie za dobrze. Nie będę spoilerować za dużo, ale fani Erwina mogą zacząć się martwić. Ja drżę o Levi'ego... ALE już nic więcej nie powiem. A i postanowiłam próbować dodawać rozdziały co sobota. Dam z siebie wszystko w tej sprawie!!! To tyle na dzisiaj, ja się żegnam i do zobaczenia :D
I ogólnie to wiem, ze słabo pisze opisy walk, proszę was o wybaczenie i postaram się poprawić przez doświadczenie, wytrzymajcie to, ok?

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Rozdział 3 Nocna akcja

Ian

Próbowałem zasnąć, ale nie mogłem. Na domiar złego zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem. Trochę późną, heh? Urodziłem się i wychowałem w Troście. Moja rodzina nie należała do najbogatszych, ale nie miałem źle. Chodziłem do szkoły, nauczyłem się czytać, pisać i liczyć. Wiele członków Straży Granicznej mówiło jednak zarówno mnie jak i moim rodzicom, iż nadaję się na żołnierza. Od dziecka byłem dość szybki, zwinny i miałem nie najgorszy instynkt. Nie chciałem jednak nim zostać. Wydawało mi się, że nie ma to sensu i bardziej przydam się zostając tutaj i pomagając rodzicom. Niestety kiedy miałem piętnaście lat mama zachorowała i zmarła.
 Po tym wydarzeniu ojciec zamknął się w sobie. Praktycznie nie rozmawialiśmy. Nie miałem z kim podzielić się swoim bólem. Moi przyjaciele nie potrafili mnie zrozumieć. Mówili niby, że mi współczują, ale chcieli jak najszybciej zmienić temat. Płakałem w duchu, a po moich policzkach płynęły niewidzialne łzy, materialne tylko w nocy. Samotność to rzecz najgorsza. Pewnego wieczoru, gdy ponownie próbowałem nawiązać kontakt z ojcem, on z spokojem i jakoś dziwną pustką w oczach powiedział, abym został żołnierzem. Moje słowa sprzeciwu nic nie dały. Ojciec wykrzyknął mi w twarz, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. W jego słowach słyszałem jakby mnie nienawidził. Nie... To było jego cierpienie, gdy patrzył na mnie, jedyne co zostało po mamie. Zgodziłem się, nie chciałem być dla niego ciężarem. Trening trwał trzy lata. Nie mogę powiedzieć, że było łatwo, ale radziłem sobie. Ostatecznie byłem uplasowany w pierwszej dziesiątce i mogłem dołączyć do żandarmerii. Wszyscy  moi znajomy z akademii zostali przydzieleni gdzie indziej. Cześć dostała się do pierwszej dziesiątki, inni zostali przydzieleni do Straży Granicznej. Tylko jedna osoba z moich bliższych znajomych jest w tej chwili w najbardziej niebezpiecznym z korpusów.
Nigdy nie chciałem dołączyć do zwiadowców. Oddają oni życie walcząc na zewnątrz muru z tytanami, ale tak naprawdę nic tym jeszcze nie osiągnęli. Słyszałem o ich sile, ale dlaczego marnują ją w taki sposób? Nie mogą skupić się na ochronie ludności wewnątrz murów? Zadaniem żołnierza jest chronienie niewinnych ludzi, a nie oddawanie życia bezsensownie. Myślałem, że wybór żandarmerii, oddziałowi służącemu królowi to najlepsze wyjście, ale... Nie to sobie wyobrażałem. Jedynym kompetentnym żołnierzem ze wszystkich, których dotąd spotkałem, jest pan Neath.  Aura dookoła niego jest całkowicie inna. Dodatkowo wkłada w swoją pracę serce... Jeśli będzie to możliwe, to chciałbym dołączyć do jego oddziału. Moje przemyślenia przerwał hałas. Świadomy stanu  moich współtowarzyszy postanowiłem to sprawdzić.


Levi


Akcja miała zacząć się wieczorem po otrzymaniu informacji o miejscu chwilowego postoju oddziału żandarmerii. Zgodnie z planem mieliśmy wejść i wyjść szybko i niepostrzeżenie. Zabieramy tylko sprzęt i wiejemy. Nie zamierzam dawać żandarmerii więcej wskazówek odnośnie miejsca naszego pobytu. Nie ważne jak beznadziejni są, ale mam przeczucie, że coś złego się stanie. Cholera, nie mogę się teraz rozmyślać, to zbyt niebezpieczne. Rozejrzałem się wokół, Isabel i Farlan byli na swoich miejscach, a żandarmeria wydawała się już całkiem podpita, nawet jak spowodujemy mały hałas, to tego nie zauważą.
Razem z Isabel pilnowaliśmy, aby nikt nie podchodził, a Farlan bawił się z zamkiem od okna.
- Co tak długo?- zapytałem wreszcie zdenerwowany.
- Nie chce się otworzyć,  coś się chyba zacięło!- nie było lepszej chwili, aby wszystko się zawaliło? Nie mamy czasu!
- Odsuń się!- krzyknąłem raczej nie po cichu i bez chwili zwłoki wykopałem tę okno z zawiasów. Hałasu nie dałoby się nie zauważyć. Nawet takie cieniasy wyczują, że coś jest nie tak - Uciekajcie beze mnie, zaraz wrócę! Bez pytań i w nogi!!- Isabel miała już zaprotestować, ale Farlan pociągnął ją za sobą. Teraz wszystko w moich rękach. Zszedłem na dół i zacząłem w pośpiechu przeszukiwać ekwipunek policji. Znalazłem. Szybko założyłem jeden z nich, wziąłem do tego zestaw mieczy i zapakowałem dwa inne do worka. Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Nadchodzą!!! Wyrzucam worek przez zniszczone okno i wychodzę za nim. Ktoś krzyczy. Odwracam się i widzę żandarma celującego we mnie bronią! Reaguję szybko, uruchamiam sprzęt, łapie worek i znikam. Ktoś próbuje mnie gonić, ale nie daje rady. Jestem dużo lepszy od nich wszystkich razem wziętych. Zaskoczeni to mało powiedziane. Ostatnie, co z ich strony usłyszałem, to przekleństwa pod moim adresem. 
Sprzęt trójwymiarowy to tylko preludium prawdziwej wolności z jakiej cieszą się zwiadowcy. Jednak nawet ta odrobina potrafi zmienić spojrzenie na świat, oderwać się od tego śmietnika jakim było podziemie. Powoli zbliżałem się do naszej bazy, musiałem więc zejść na ziemię, tak dla pewności. Kaptur zasłaniał mi twarz, a latarnie podziemne nie świeciły za mocno. Po cichutku jak cień przekradałem się z kąta w kąt. Tak jak mówił Farlan, wielu domyśla się mojej winy i lepiej na jakiś czas nie pokazywać się. Nie mówię o chowaniu się, to wykluczone. Unikam zwyczajnie kłopotów. Patrząc na godzinę i dzień jest dziś pełnia księżyca... Jak wiele gwiazd jest widocznych? Może żadna? Stąd nigdy ich ponownie nie zobaczę, nie ma się co wahać.  Mam jeszcze wiele do zrobienia.


Neath

Po zebraniu wszystkich potrzebnych mi informacji wróciłem do naszego noclegu i zastałem nie tylko spodziewany nieporządek, ale również zniszczone okno i parę innych rzeczy. Jak dobrze musieli się bawić, aby zrobić takie zniszczenia? Nie było mnie na kolacji, mam nadzieję , że kucharz nie poszedł jeszcze do domu. Nagle podchodzi Ian i mi salutuje.
- Możecie spocząć, żołnierzu. Widzę, że całkiem nieźle sobie pobalowa liście kiedy mnie nie było- nie potwierdził tego, co powiedziałem. Wyglądał na zawiedzionego.
- Sir, zostaliśmy zaatakowani przez jakiegoś nieznanego bandytę, który ukradł nam sprzęt trójwymiarowy sztuki trzy i przy użyciu jednego uciekł- uciekł na sprzęcie? Bez poprzedniego treningu bez względu na talent nie jest możliwe uciec żandarmerii, nawet jak nie mamy doświadczenia.
- Starałem się go zatrzymać, ale uniknął mojego strzału w jego nogę i zaczął uciekać- dlaczego strzelał w nogę, a nie w głowę? Mógłby go trafić w na przykład tą cholerną kończynę, bo przecież zrobił unik, a tak trzeba się będzie z nim użerać- Zaczęliśmy gonić go na naszym sprzęcie, ale był od nas szybszy, zwinniejszy i zwyczajnie dużo lepszy...- w rym momencie spuścił głowę w dół. Nie dziwię mu się, jakiś bandzior okazał się lepszy od wytrenowanych żołnierzy i to żandarmerii. Rozumiem, że wstydzi się takiego rezultatu, ale...
- Nie patrz tak, to było zaplanowane- podniósł zdziwiony swoją głowę- Wiemy, gdzie jest ich kryjówka, a wiedząc iż jest profesjonalistą, powrót do bazy zajmie mu dłużej. Zwyczajnie pójdzie okrężną drogo- nie wszystko z tego było kłamstwem, planu żadnego jednak nie było...- To ta sama osoba, która przyczyniła się do śmierci Sawney'a.
- Skąd pan to wie?- jego oczy wyrażały podziw i zdumienie. Gdyby znał sposób przeze mnie użyty jego podejście by się zmieniło. Na szczęście trupy nie gadają.
- Nie pytaj. Chodź już, należy przygotować się do drugiej fazy naszego planu, znajdziemy i zaprowadzimy przed sąd tego bandytę!- jeżeli plotki są prawdziwe, to mamy kłopoty. Nie możemy stać bezsilnie, lecz ta opcja może być jeszcze gorsza. Jeśli nie ukradłby sprzętu, to bym go nie ścigał, ale teraz to niemożliwe. Może kieruję nim chęć wyjścia na powierzchnię? Niedługo jak wszystko się uda, będę miał dużo czasu na pytania.

 Levi

            Drzwi do jednego z niewielu czystych domów były tuż przede mną, delikatnie, bez szelestów otworzyłem je i ku mojemu zdziwieniu prosto w moją głowę był skierowany pistolet. W miejscu, w którym spodziewałem się zobaczyć Isabel stał żandarm.


            I oto rozdział 3! Jeszcze nigdy nie zaszłam tak daleko :P Dziękuję ci Haniu za poganianie, bo to pomaga :) Akcja idzie do przodu, może trochę za szybko, ale o tym się dopiero przekonamy. Do następnego. Pozdrawiam <3